Po śniadaniu w naszej ulubionej knajpce idziemy na Złotą Górę. Do świątyni można dojść spacerkiem z naszego guest hausu. Przy Złotej Górze jest jakiś festyn i dużo dzieci, które robią sobie z nami (a my z nimi) zdjęcia. Jest upał, a tu trzeba się trochę powspinać po schodach do czedi, ale widok wynagradza nam wysiłek. Później idziemy ulicą, na której znajdują się zakłady stolarskie, w każdym z nich wystawiane są piękne wyroby z drewna – głównie drzwi. „Zakłady” to malutkie rodzinne warsztaty na dole każdego z domów. Pracują praktycznie na ulicy i bez problemu można się tej pracy przyglądać. Kolejne w planie są ostatnie zakupy w słynnym MBK. Jedziemy tam tuk tukiem. Dom towarowy ma tę zaletę, że jest klimatyzowany, ale bardzo tam tłoczno i mimo planu sklepu nie łatwo się w nim poruszać. Nam nie za bardzo przypadł do gustu. Ceny pamiątek były z kosmosu, świadczy o tym np. to, że udało nam się zbić cenę jednej pamiątki z 950 na 400 i jesteśmy pewni, że i tak przepłaciliśmy. Do tego nie każdy sprzedawca jest chętny do negocjowania ceny, tak jak na tradycyjnym targu. Kupiliśmy za to owoc duriana w postaci chipsów i czegoś w rodzaju durianowej galaretki (wygląda to jak parówka;)) Dzięki temu, że są pakowane próżniowo, obędzie się bez ewentualnych niespodzianek w drodze powrotnej. Po kolacji zjedzonej w jednej z ulicznych jadłodajni (mniam) skusiłam się na masaż stóp. Stopy okazały się całymi nogami (łącznie z przekręcaniem kolan na lewo i prawo, ugniataniem ud i rozciąganiem ścięgien kolanowych), co po długiej i przed następną długą podróżą powinno odnieść dobry skutek. Pan masażysta ani myślał litować się, widząc grymas bólu na mojej twarzy, gdy bezlitośnie uciskał, wkręcał i wykręcał biedne kończyny, a druga pani, widząc, że jestem raczej spięta, próbowała mnie zrelaksować i skupić moją uwagę na czymś innym. Usiadła sobie obok i mówiąc po tajsku, opowiadała mi o swoich kotach, pokazywała ich zdjęcia w komórce itp. Masaż ogólnie mi się podobał, bo czułam się po nim bardzo dobrze, ale zastanawiałabym się np. przez zrobieniem masażu całego ciała.
Wieczór w Bangkoku mija bardzo szybko. Miasto żyje, ciągle coś się dzieje. Siedzimy w knajpce i wznosimy toast za udany pobyt i ostatnią noc. Ludzie mówią, że Bangkok albo się pokocha albo znienawidzi. Jedni twierdzą, że 3 dni w BKK to za dużo, inni mają odmienne zdanie i mogliby tam spędzić tydzień. My chyba zaliczamy się do tej drugiej grupy. Bardzo się nam w BKK podoba. Nie przeszkadzają „zapachy”, hałas, oszustwa tuktukowców i naciągaczy, ani inne „majfrendy”. Zgodnie stwierdzamy, że np. w Egipcie czy Tunezji jest z tym o wiele gorzej. Tu wystarczy z uśmiechem odmówić i dociera, nic na siłę. Fajnie tu jest i tak nam się nie chce wyjeżdżać i wracać do zimna i pochmurnej pogody :( Stwierdzamy jednak, że wszystko, co dobre, szybko się kończy, ale przecież zawsze możemy tu wrócić, a jeszcze w tylu miejscach nie byliśmy i już wiemy, co chcielibyśmy kiedyś zobaczyć. Idziemy spać. Jutro pobudka o 3:30 i dwie doby podróży przed nami.