Z Talabeng przepłynęliśmy na malutką wyspę Bubu, na której jest tylko jeden resort, a w zasadzie nie resort, a kilka bambusowych chatek. Wyspa nie ma żadnej infrastruktury, na potrzeby kilku chatek przez 4 godziny dziennie dostarczany jest prąd i jest to idealne miejsce dla ludzi szukających ciszy i spokoju. Wyspę obeszliśmy na około, częściowo dżunglą, częściowo plażą (ok. 1,5 km jak mówi Jadźka), a plaże tam są imponujące. Przede wszystkim zadziwiają różnorodnością, tzn. idziemy sobie drogą przez dżunglę i co jakiś czas schodzimy ścieżką do plaży, raz jest to plaża żwirowa, innym razem piaszczysta, czasem skalista, jedna z nich przypomina nawet księżycowy krajobraz. W końcu dochodzimy do rajskiej i piaszczystej plaży. Wokół roztacza się piękny widok na pobliskie wapienne i skaliste wysepki, woda ma turkusowy kolor i zachęca, aby się w niej ochłodzić, ale jest tak ciepła, jak w wannie. Siedzimy tam około godziny i delektujemy się niespotykanym pięknem krajobrazu, ciszą i dziką przyrodą. W drodze powrotnej na morzu po wschodniej stronie Koh Lanty mijamy wiele takich małych, dziewiczych wysepek.
Jesteśmy już spakowani. Jutro wstajemy rano, korzystamy z ostatnich godzin pobytu na Lancie, a o 13 w drogę do Krabi, a potem Bangkoku. Czeka nas bardzo długa i męcząca podróż.