Jest poranek, nieufni spoglądamy w stronę łóżeczka naszego pierworodnego, który budzi się z uśmiechem na twarzy. Nasz aniołek wstaje i z zadowoleniem wita nowy dzień. Wciąż nieufni, przyglądamy mu się i decydujemy, że może jednak zaryzykujemy i pójdziemy na szlak. Biorąc pod uwagę wczorajsze zachowanie Olafa, wszystkie wcześniejsze założenia oraz plany co do dzisiejszego
dnia muszą być elastyczne. Wiemy, że trzeba przygotować różne scenariusze i warianty trasy na wypadek konieczności szybkiego powrotu. Zaczynamy od najłatwiejszej wersji – idziemy szlakiem żółtym ze Znojma w kierunku punktu widokowego Czeskiej Amazonii.
Park Narodowy Podyjí leży przy granicy z Austrią, a za granicą płynnie łączy się z Parkiem Narodowym Thayatal.
Dzięki „żelaznej kurtynie“ ten rejon przez dość długi czas był niedostępny, dlatego przyroda zachowała się w nieskalanej formie.
Rzeka Dyja wije się tu powoli, zakręca, tworzy meandry i na swym brzegu omywa skały, winnice, ukwiecone łąki pełne ciepłolubnych roślin i nasłonecznione sady pachnące owocami.
Olaf, kiedy jest z nami gdzieś z dala od domu zawsze pyta. A co dzisiaj robimy? Nasza odpowiedź była najambitniejszą wersję planu – czyli piknik przy skale, huśtający most, winogrona i plac zabaw. Po naszemu: dotarcie do punktu widokowego, następnie dojście do winnicy Sobes i dojście do przystanku autobusowego w Hnanicach. W sumie około 15 km trasy pieszo. Oczywiście mieliśmy też plan awaryjnej ewakuacji w przypadku „buntu”. Olaf zaakceptował i ruszył pieszo szlakiem. Niewiarygodne, ale sam z chęcią przeszedł taki kawal drogi. Czasem wchodził do nosidła, później znów chciał iść pieszo. Wózka nie braliśmy, bo i tak by się nie przydał. Trasa jest piękna i malownicza. Miejscami trzeba być bardzo ostrożnym, idąc z maluchem i najlepiej mieć go w nosidle.
Na samej górze urządziliśmy piknik, a ponieważ Olaf był zachwycony, postanowiliśmy kontynuować i iść dalej szlakiem do winnicy Sobes. Przypadkowo spotkany przewodnik po parku powiedział nam, że najtrudniejszy odcinek szlaku już za nami i faktycznie dalej to już był spacer. Ale jaki spacer! Te widoki, dzikość przyrody i brak ludzi na szlaku! Odcinek do winnicy Sobes jest przepięknie poprowadzony doliną rzeki.
W końcu dochodzimy do bujającego się mostu zawieszonego na linkach. Jednorazowo most może przekraczać 6 osób.
Można się było wygłupiać i bujać do woli, ponieważ nie było nikogo oprócz nas. A za mostem piękna ukwiecona łąka i na niej polna droga prowadząca do winnicy.
Tego widoku nie zapomnę do końca życia! Promienie sierpniowego popołudniowego słońca padają na dojrzałe już kiście winogron posadzonych w równe rzędy. Naszym oczom ukazuje się jedna z najlepszych 10 winnic Europy!
Nie ma tu piwniczki, a jedynie budka z winem, dookoła rowerzyści, właściwie to całe rodziny rowerzystów siedzą na ławeczkach i popijają – jedni po kieliszku, inni po butelce. Pan w budce proponuje kilka rodzajów wina i wskazuje, gdzie rosną krzewy z których wino degustujesz.
Można więc nie tylko skosztować pysznego wina, ale też zobaczyć, dotknąć, powąchać i poznać dokładnie to, co masz w kieliszku. Spacerowaliśmy chwilę po winnicy, szukając winogron, które nas zachwyciły swym smakiem (Rulandskie Sede vyrob z bobule). Taka sugestia – na Morawach pij białe wino!. Warto dodać, że nie jest drogo, biorąc pod uwagę, że degustujesz również wina z wyższej półki i nie płacisz za całą butelkę, tylko za kieliszek (wino z Sobes posmakowało nawet królowej Elżbiecie II). Oczywiście gdybyś tę samą butelkę wina, którą możesz kupić tutaj, kupił w sklepie w Pradze, to zapłacisz dwukrotnie więcej.
Po wizycie w winnicy poszliśmy do wsi Hnanice.
W pobliżu jest kilka wsi, gdzie uprawia się winorośl, więc okolica przypomina toskańskie krajobrazy. Po drodze widzieliśmy przepiękne pagórkowate pola skąpane w popołudniowym słońcu. W miasteczku zjedliśmy obiad w knajpce z placem zabaw i pojechaliśmy autobusem miejskim do centrum Znojma. Cała trasa wynosiła ok 15 km sandałem! Następnego dnia mocno to odczułam ;)