Od rana wszystko było „nie tak” – może to syndrom dnia drugiego, albo za mało snu w nocy, bo Olaf nie bardzo chciał iść spać o swojej godzinie. Wstał rano lewą nogą i od razu wszystko było na „nie”. Na szczęście, tego dnia nie wybieraliśmy się do parku narodowego, a jedynie na wycieczkę samochodową po zamkach nad Dyją. Najpierw okazało się, że do austriackiego miasteczka Hardegg nie damy rady dojechać samochodem, a iść z Olafem spory kawałek w takim nastroju, w jakim był, nie było sensu, więc odpuściliśmy.
Dalej pojechaliśmy do Vranova, a tam bunt osiągnął moment kulminacyjny. W samochodzie: „za ciasno” , chodzenie na nóżkach: „nogi bolą”, spacer w nosidełku „nie chcę” , względny kompromis osiągnęliśmy dopiero w wózku, który Maciek musiał wnieść na dość wysoką górę zamkową.
Drugą miejscowością, którą udało się nam odwiedzić był Bitov z zamkiem, którego wnętrza znane są z ekspozycji, jakiej zdecydowanie nie chcieliśmy oglądać, a mianowicie jednej z największych w Europie kolekcji wypchanych psów (!).
Prawie każda z miejscowości położona na Dyją graniczy z parkiem narodowym i z każdego z tych miejsc roztaczają się przepiękne widoki na meandrującą rzekę.
Woda w słoneczną pogodę przypomina lazurową wstążkę przecinającą bujną i zieloną puszczę – coś pięknego! Oglądaliśmy też ruiny starego zamku Cornstejn, z niego widoki były jeszcze ładniejsze. Co do zamków i widoków – cóż.. są piękne, ale w takich okolicznościach człowiek się zastanawia, czy przypadkiem nie przerwać podróży i nie wracać natychmiast do domu. Można by oczywiście taki „gorszy dzień” przesiedzieć w domu, ale byłoby chyba jeszcze gorzej, ponieważ po powrocie do pensjonatu protest jeszcze bardziej się nasilił, a że kamienica jest wiekowa, to przy tej akustyce krzyki wydawały się dwukrotnie głośniejsze niż w rzeczywistości. Wieczorem padliśmy ze zmęczenia, bynajmniej nie fizycznego.
Zdecydowaliśmy, że wstaniemy rano i zobaczymy, jak będzie się czuć Olaf – jeśli tak samo, pakujemy się i wracamy!