Ostatniego dnia idziemy na przystanek turystycznego pociągu – atrakcja głównie dla maluchów. Ciuchcia jeździ ze Znojma do klasztoru Louka. Olaf czekał na tę przejażdżkę już od dawna i bardzo mu się podobało. Nam – średnio ;) Ciuchcia jedzie bardzo wolno i zatrzymuje się przez chwilę w miejscach, gdzie warto wyjść i zrobić zdjęcia oraz posłuchać informacji o zabytkach.
Oczywiście, my już byliśmy w tych wszystkich miejscach wcześniejszej. Najgorsze są jednak spaliny, które niestety wdychamy, więc dobrze usiąść jak najdalej, żeby ich nie czuć.
Po dotarciu na końcową staję, weszliśmy do klasztoru, zapytać o możliwość zwiedzania wnętrz, krypty i muzeum winiarstwa. Niestety, musielibyśmy czekać jeszcze godzinę na grupę i przewodnika. Sama wycieczka trwa ponad godzinę, więc zdecydowaliśmy, że rezygnujemy. Jednak bardzo miły pan, widząc nasze rozczarowanie, pozwolił nam wejść do ostatniej komnaty, gdzie kończy się zwiedzanie. Byliśmy tam całkiem sami!
W klasztorze można degustować miejscowe wina. Jeśli zwiedzamy, taka degustacja jest już w cenie biletu. Ja spróbowałam dwa rodzaje wina, ale jakoś mi nie posmakowały. Sądzę, że czynnikiem decydującym w tej kwestii były: zbyt wczesna godzina i złe samopoczucie po 40 minutowym wdychaniu spalin z ciuchci ;)
Postanowiliśmy pochodzić po terenie klasztoru, który nadal wymaga wielu nakładów finansowych, a jego większa część jest zaniedbana i zniszczona. Dobrze, że chociaż część tego kompleksu znalazła prywatnego właściciela. Znovin wykorzystał klasztorne piwnice do składowania win.
Powrót ciuchcią do Znojma był zdecydowanie krótszy i przyjemniejszy, a trasa ciekawsza. Potem pojechaliśmy zobaczyć słynną malowaną piwnicę.
Przepiękna piwnica win z malowidłami ludowego artysty została wykopana w piaskowcowym zboczu nad Szatowem. Wchodzimy do podziemia. Główny korytarz i ściany przyległych pomieszczeń ozdabiają fantastycznie kolorowe obrazy, które wykonał Maxmillian Appeltauer z Szatowa, znany ze swoich zdolności plastycznych. Pracował tutaj w latach 1938 - 1968 w każdą niedzielę. Nie powstrzymała go nawet utrata ręki w czasie drugiej wojny światowej. Olafowi podobały się najbardziej postaci z bajek.
Do domu dojechaliśmy w miarę szybko i bez korków. Pierwotny plan zakładał jeszcze postój w okolicach Morawskiego Krasu, ale wówczas na miejsce dojechalibyśmy późnym wieczorem, a zależało nam na położeniu Olafa spać o normalnej godzinie.
Południowe Morawy musimy zobaczyć raz jeszcze! Tym razem ich część wschodnią.