Kolejny dzień przeznaczamy na wejście do bazyliki i na wieżę Giedymina. Zgodnie stwierdzamy, że lepsze widoki są jednak z wieży kościoła. Za to tu widać rozległą panoramę nowego miasta i rzekę. Następnie jedziemy autobusem miejskim do kościoła św. Piotra i Pawła. Musze przyznać, że gdyby nie lektura bloga Zuli (którą serdecznie pozdrawiamy) nie wiem, czy by nam się chciało tam pojechać. Kościołów w Wilnie jest tak dużo, że po pewnym czasie czuć przesyt, ale gdy zobaczyłam jej zdjęcia, zdecydowaliśmy, że tam pojedziemy. I rzeczywiście jest to kościół jedyny w swoim rodzaju. Barok z reguły kojarzy się z kapiącym złotem, a tu wszystko jest białe. Mimo tłumów wewnątrz, byliśmy zachwyceni! Po pierwszym wrażeniu warto zacząć przyglądać się szczegółowo detalom.
Następnie autobusem podjechaliśmy w okolice Prospektu i poszliśmy do muzeum, które dawniej było więzieniem i siedzibą KGB. Nie mamy żadnych zdjęć, zresztą nie ma się co dziwić, że jest tam zakaz, ponieważ te ściany były świadkami niejednej ludzkiej tragedii i dosłownie ociekały krwią. Trudno w słowach wyrazić uczucia, jakie towarzyszą zwiedzaniu muzeum. Trasa jest tak poprowadzona, ze pokazuje trudne losy Litwinów i historię narodu nękanego wojną, przesiedleniami i oczywiście reżimem komunistycznym. Na pierwszym piętrze ekspozycje może nie dostarczają tak silnych emocji, ale podziemia wywołują dreszcz. Znajdują się tam cele, w których przebywali więźniowie, cele przygotowujące do przesłuchań, pokoje przesłuchań, karcer z wygłuszonymi ścianami, spacerniaki dla więźniów. Wszystko zostawione, tak jak było, do dzisiaj czuć smród fekaliów z toalet i myjni, a na samym końcu wchodzimy do Sali, gdzie po prostu zabijano ludzi. W ścianach do dziś widać dziury po kulach. Na małym ekranie leci fragment polskiego filmu (rozpoznałam Jana Englerta w roli głównej) pokazującego, jak mordowani są więźniowie. Wizyta w tych podziemiach jest wstrząsająca i po wyjściu człowiek mimowolnie głębiej nabiera powietrza i oddycha – WOLNOŚCIĄ. Czy polecam to muzeum? Tak i nie. Jest z nim podobnie, jak z wizytą w obozie w Oświęcimiu – ja zawsze musze to odchorować. Z drugiej strony, myślę, że wielu ludzi już zapomniało, jak zły i okrutny może być człowiek, albo po prostu nie wiedzą tego, bo dzięki Bogu nie doświadczyli totalitaryzmu na własnej skórze. Po wyjściu oboje długo nic nie mówimy, wiemy tylko, że trzeba się otrząsnąć i że gdzieś w pobliżu jest pomnik Franka Zappy. Stoi w bardzo niepozornym miejscu na małym skwerku. Wracamy na starówkę i wchodzimy do jednego z wielu sklepów z bursztynem - z tym, że ten zorganizował u siebie też małe muzeum, a że wstęp jest bezpłatny, oglądamy z ciekawością zatopione w żywicy owady i inne cuda jubilerskie.