Ze smutkiem opuszczamy hotel Athina Beach i dziękujemy za bardzo dobrą obsługę. Tu musimy przyznać, że od samego początku hotel nas mile zaskoczył. Czystością, nowością, pracownikami mówiącymi w języku angielskim. Dostaliśmy pokój o lepszym standardzie niż rezerwowaliśmy. Właścicielka powiedziała, że jak nie mają zajętych tych lepszych pokoi, to daje je gościom bez żadnej dopłaty. Tankujemy samochód i wyruszamy na południe w kierunku Plakias, ale wcześniej jeszcze odwiedzamy malownicze górskie wioski. Najpierw jedziemy do starożytnej Aptery – antycznego miasta Dorów, które było zamieszkiwane od 1000 r. p.n.e. Nasz przewodnik podaje dni otwarcia od poniedziałku do niedzieli, ale gdy przyjechaliśmy zobaczyliśmy, że w poniedziałki jest zamknięte i jedynie przez ogrodzenie mogliśmy zobaczyć część ruin. Dalej pojechaliśmy do Stylos i tam wypatrywaliśmy bardzo starego i zapomnianego kościółka Panagia z XI wieku. Jedziemy i nagle widzimy drogowskaz z nazwą kościółka. Jedzie się do niego przez gaje drzewek pomarańczy i grejpfrutów. W Tomku odezwała się dusza szabrownika i zerwał 2 pomarańcze i jednego grejpfuta prosto z drzewek. Lubię takie miejsca, cisza, spokój (szabrownicy jacyś…) nie widać, żeby była to jakaś wielka atrakcja turystyczna, kościółek jest otwarty i można wejść do środka. To właśnie są miejsca, które wyglądają na nie odkryte, mają swój niepowtarzalny klimat – no i te zapachy cytrusów! Następny przystanek zrobiliśmy w wiosce znanej z produkcji wody mineralnej – Stilos, kolejna górska wioska Samonas, gdzie są piękne kręte drogi i krajobrazy oraz bardzo ładny kościółek (podobno jeden z najpiękniejszych na wyspie) XI wieczny, bizantyjski, z cmentarzem, gdzie pomiędzy grobami rosną drzewka uginające się od pomarańczy. Następną odwiedzoną wioska była Vrises – typowa malownicza górska wioseczka, w której zatrzymaliśmy się, żeby zjeść coś smacznego. W samym jej środku znajdują się kafejki i tawerny usytuowane tuż nas rzeką, gdzie można coś zjeść i odpocząć w cieniu drzew. Wielkie napisy informują o wyrobie tradycyjnego jogurtu podawanego tu z miodem. Siadamy i zamawiamy lokalny przysmak - jogurt z miodem, frappe z lodami i kreteńską specjalność – jagnięcinę z greckimi ziemniaczkami. Jogurt z miodem – palce lizać! Jagnięcia i ziemniaczki też pyszne, a knajpka nazywa się Kapri (Koza). W drodze do Plakias przejechaliśmy jeszcze przez kilka ładnych wiosek z typowym leniwym klimatem, a potem malowniczą drogą jechaliśmy do Plakias przez wąwozy. Wiał bardzo silny wiatr. Na miejscu okazało się, że tu tak już jest – wieje bardzo silny wiatr od gór. Pierwszym ostrzeżeniem w nowym hotelu było, żeby zanim otworzy się drzwi, zamknąć balkon. Jeśli chodzi o te przeciągi to faktycznie jest jakaś masakra, ale balkon mamy od strony morza z pięknym widokiem na zatokę i plażę Damnoni, więc ten wiaterek daje nam bardzo przyjemny chłód w ciągu dnia i w nocy, a od strony drzwi (czyli od gór) wieje, że głowę chce urwać. Jeśli chodzi o hotel - mieszkamy w Damnoni Bay Hotel – tanim hotelu, który kiedyś w swojej ofercie miało biuro podróży Triada, ale z tego, co wiem, już nie ma, bo opinie nie były najlepsze. No cóż, jak ktoś przyjechał tu na 2 tygodnie i nie zwiedzał południowej krety, to mógłby mieć pewne zastrzeżenia. Hotel ma swoje lata i to widać po meblach i po łazience. Do tego mamy tylko jeden pokój w 3 osoby z łóżeczkiem, bez aneksu kuchennego, bez TV i mogłoby się wydawać, że jest ciasno. Ale: jest czysto, mamy przepiękny widok na Morze Libijskie i góry z balkonu, na którym wieje chłodny wiaterek, mamy w pokoju lodówkę i bardzo nam się tu podoba. Wieczorem pięknie widać gwiazdy, jest na tyle ciemno, że widać drogę mleczną, a wieczór umila nam koncert świerszczy. Komary tną mnie niemiłosiernie w stopy, Olaf smacznie śpi i nie płacze, a my siedzimy dalej na balkonie i stwierdzamy, że bardzo nam tutaj dobrze.