Od rana jakiś potworny pech - nie jedzie autobus, który miał jechać i idziemy na stację piechotą, przy czym muszę zaznaczyć, że o tej porze w mieście jest cicho jak makiem zasiał, a mój bagaż podręczny na kółkach robi taki hałas, że obudził kilka osób. Na stacji nasz pociąg odjechał przed czasem, co nas dodatkowo dobiło, ale ok, za chwilę jedzie następny.
Dojechaliśmy do lotniska (ufffff) no to żeby było szybciej, wsiadamy w darmowy autobus z transferem pod sam terminal. Jedziemy, jedziemy, jakoś tak dziwnie daleko, czas ucieka, a gdy w końcu autobus się zatrzymał, dowiedzieliśmy się, że jesteśmy pod złym terminalem, a nasz znajduje się po drugiej stronie lotniska. Jakoś tak jest, że chyba mamy w takich sytuacjach szczęście do ludzi, kierowca - dobry człowiek - widząc nasze miny, zaproponował, że nas zawiezie od razu pod właściwy terminal. Serce waliło mi jak szalone, gdy znowu jechaliśmy i jechaliśmy, a czas uciekał. W końcu jesteśmy, biegiem od razu do kontroli bezpieczeństwa i odprawy - zdążyliśmy!