W Barcelonie było pięknie, pogodnie i wesoło. W Krakowie zimno, leje deszcz ze śniegiem, kierowca autobusu odburknął, że jak chcemy kupić bilet to tylko w automacie.
I tu taka gorzka refleksja na temat tego, co widzi turysta, stając po raz pierwszy na krakowskiej ziemi:
jest autobus z lotniska do centrum, na który nie można kupić biletu bo: kierowca jest obrażony na cały świat i nie sprzedaje biletów, budka przyjmuje tylko (!) monety (których przecież nie ma na początku turysta wymieniający na lotnisku dolary lub euro) i do tego maszyna nie wydaje reszty - oto cała Polska. W rezultacie biedny turysta idzie na kolejkę PKP, ciśnie się z innymi i swoimi walizami pod 2 metrową wiatą lub z braku miejsca pod nią, moknie 30 min. na deszczu i modli się, żeby w Krakowie była jednak jakaś cywilizacja. Miny ludzi tam stojących - bezcenne!
Dla kontrastu, taka sama kolejka z lotniska jedzie do Barcelony, ale: jest to normalny i zadaszony długi peron, na stacji kilka osób z obsługi tłumaczy po angielsku, co i jak (z uśmiechem!) bilety możesz kupić kartą kredytową lub płatniczą i gotówką (monety i banknoty) w automacie, albo jak wolisz, w okienku u pani.
Dlaczego jak wracamy, zawsze mamy podobne przemyślenia? Przecież mówimy sami o sobie, że jesteśmy gościnni....