I o to nam właśnie chodziło!
Styczniowy, piękny i słoneczny ranek na plaży. Kilka osób już opala się na plaży a ze dwie osoby widzieliśmy pływające w morzu. W zasadzie sama miałam ochotę wskoczyć, bo woda, przynajmniej przy brzegu, nie wydawała się zbyt zimna, ale ostatecznie spacerek nam wystarczył. Barcelonetta żyła swoim codziennym rytmem. Na małych balkonikach suszyło się pranie, a kobiety robiły zakupy w małych sklepikach.
Poszliśmy w kierunku portu, gdzie spodobało się nam to, jak przemyślane są strefy dla pieszego. Chodzi o to, że jest tam wiele fajnych miejsc, gdzie można usiąść, porozmawiać lub posiedzieć w ciszy nad morzem i nie są to wyłącznie kawiarenki. My usiedliśmy sobie na drewnianym pomoście nad wodą, gdzie spokojnie można odpocząć, coś zjeść i podziwiać port.
Z portu poszliśmy spacerkiem do Kolumba i wjechaliśmy klaustrofobiczną windą (wchodzą maksymalnie 3 osoby!) na samą górę. Widok jest świetny, tzn. widać całą La Ramble i najważniejsze zabytki miasta.
Słynna La Rambla nie jest na pewno tak piękna zimą jak w lecie, mniej tu artystów i kwiaciarek, ale i tak ma swój klimat.
W gotyckiej części Barcelony najbardziej interesowały nas wąskie średniowieczne uliczki i place oraz katedra i muzeum Picassa. I tu znowu miłe zaskoczenie, po okazaniu legitymacji ITIC - nauczyciele do muzeum nie płacą wstępu :))
Wieczorem upewniamy się jeszcze, o której mamy pierwszy rano autobus na dworzec i spać.