Marakesz: Znowu ciepło , jego kolory, zapachy, plac pełen świrów i naganiaczy, świeże soczki z pomarańczy, drobne zakupy. Każda sprzedawana na suku rzecz ma duszę. Widzimy chłopców, którzy wycinają podeszwy i przygotowują klej do butów, inni je szyją, kowale wyrabiają metalowe ozdoby na naszych oczach, stolarze wykonują wzorki w drewnie i zaraz coś ładnego z tego powstanie. Chcieliśmy nocować w tym samym hotelu i jeszcze przed wyjazdem w góry zarezerwowaliśmy pokój nr 8, który czekał na nas po przyjeździe. Ostatni dzień w Maroko postanowiliśmy spędzić, relaksując się w słynnym ogrodzie Majorelle. Dojechaliśmy tam autobusem nr 4 (bilety na autobusy miejskie kosztują 3,5 MAD i kupuje się je u kierowcy). Ogród stworzył malarz, który miał w nim swoją pracownię (obecnie muzeum). To właśnie on odważnie pomalował dom na kolor, zwany dziś błękitem Majorelle’a. Po jego śmierci ogród i dom zakupili Yves Saint Laureat i Pierre Berge. Bardzo lubimy takie miejsca, szczególnie podobała się nam kolekcja kaktusów gigantów. W ogrodzie udało się zgromadzić rośliny z 5 kontynentów, których bujna zieleń kontrastuje z pięknym błękitem i żółtymi wazonami. Wstęp jest płatny 30 MAD, ale naszym zdaniem, przeżycie estetyczne warte jest tej ceny. Niestety, trafiliśmy też akurat na przyjazd ‘polskiej stonki autokarowej’. Zapewne nasi strudzeni i zawsze optymistyczni rodacy na wycieczce fakultatywnej po prostu mieli już dosyć „tego całego okropnego Marakeszu, brudu, smrodu, Arabusów, okropnego jedzenia, a do tego gorąco” ( niesłychane w lipcu!). „A te wszystkie bambusy w ogrodzie są bez sensu i ja bym to od razu wyciął” – skwitował mężny rodak w sile wieku, w sandałkach i skarpetkach ;)
No i tak oto poczuliśmy, że nasz pobyt powoli dobiega końca, już słychać głos ojczyzny i trzeba wracać ;)