Lecimy, przesiadamy się i znowu lecimy. Na pokładzie qatar airways człowiek nareszcie może się wyspać. Teraz już wiemy na czym polega 5 gwiazdkowa linia lotnicza: kilkaset CD, filmy DVD, gry komputerowe, TV sat., GPS pokazujący, gdzie aktualnie lecisz, osobisty monitorek i pilot oraz słuchawki do niego, poduszeczka, kocyk, zestaw na noc, czyli skarpetki, maseczka na oczy, szczoteczka + mini pasta do zębów (taki woreczek higieniczny). Dają dobre jedzono, można też zamówić dowolnego drinka (w naszym przypadku gin z tonikiem) itp. Ponieważ na lotnisku w Katarze najczęściej lądują właśnie katarskie linie, obsługa lotniskowa też jest na 5 gwiazdek. Kolejny lot też był sympatyczny. Na lotnisku w BKK najpierw poszliśmy wyrobić wizę "on arrival" – wszystko w miarę sprawnie. Potem odprawa paszportowa i na Khao San autobusem Airport Express nr AE02 za 150 TBH na osobę. Na khao San nie szukaliśmy noclegu, bo jest tam za głośno. Idziemy na uliczkę nieopodal Khao San i okazuje się, że mamy pecha. Dzisiaj właśnie jest początek chińskiego nowego roku i masa ludzi przyjechała to zobaczyć, dlatego w większości zaplanowanych przez nas hoteli jest full. Martwimy się trochę, bo mówią nam , że dzisiaj to tylko za 1200 mają wolne pokoje. Idziemy dalej jakąś obskurną ulicą i znajdujemy guesthouse Lucky House za 450 TBH (jest kilma, okna, łazienka z ciepłą wodą, TV - i po co?). Postanowiliśmy tu zostać. Prysznic po 2 dniach był jak zbawienie. Potem idziemy na słynną Khao San i dalej coś zjeść. Khao San to masakra! Nie chciałabym faktycznie tam mieszkać. Klimat absolutnie nie tajski, bardziej przypomina Mielno. Natomiast niedaleko jest ulica Ratamburi, która ma o wiele fajniejszy klimat, mimo że też nie należy do cichych. Chodzimy tam coś zjeść – są klimatyczne knajpki. Jedliśmy jakiś ryż z mix sea food w tzw. garkuchni i plastykowymi stolikami z piwkiem Chang (piwo jest bardzo drogie czasem droższe od obiadu). Poznaliśmy też jakiegoś gościa z Texasu, tak w ogóle to panuje tu świetny backpakerski klimat, ludzie wymieniają się informacjami, każdy z każdym chętnie przysiądzie i pogada… Skandynawowie zaczynają dzień od Changa ;)
Trochę nas pogryzły komary, ale tu malaria nam nie grozi.