Wstajemy już o 3 rano, ale udaje się nam wyjechać dopiero tuż przed 5. Jest niedziela, więc ruch na drodze mały i dość szybko przyjeżdżamy do stolicy Saksonii. Od razu kierujemy się na parking obok Zwinger (3 E/dzień) i idziemy podziwiać perełkę barokowej architektury. Olaf trochę dospał w samochodzie i nie marudzi, słonko ciągle jest za chmurami, ale mimo wszystko budowla robi na nas duże wrażenie. Oczywiście nie planowaliśmy, będąc z dzieckiem, zwiedzać wnętrz muzealnych, więc słynne salony matematyczny i fizyczny, zostawiamy sobie na przyszłość. Spacer po dziedzińcu i po tarasach widokowych jest bezpłatny. W Zwinger spędzamy prawie 2 godziny. Kiedy Olaf zasnął, poszliśmy dalej przez plac teatralny do opery i na stare miasto i można powiedzieć, że przeszliśmy je ruchem konika szachowego. W każdym razie największe wrażenie z odnowionych zabytków zrobiły na nas Tarasy nad Łabą i kościół Frauen Kirche, chociaż nie podobało nam się jakoś szczególnie jego wnętrze. Po Dreźnie po prostu najlepiej spokojnie spacerować i poczuć jego klimat. Gdy Olaf się obudził, postanowiliśmy dać mu trochę pobiegać i przez most Augusta poszliśmy na drugi brzeg Łaby w kierunku Pałacu Japońskiego. Tam akurat był organizowany festyn i malowanie w plenerze, więc mogliśmy podglądać artystów. Rozkładamy się na trawniku, tak jak inni ludzie, którzy siedzieli sobie na kocach i urządzali piknik, grała jakaś kapela, smażyły się festynowe kiełbaski. Olaf nie chciał słyszeć o tym, że już idziemy, ale w końcu dał się przekonać poszliśmy dalej bulwarem nad Łabą aż za most. Po drodze jest bardzo fajny punkt do zrobienia zdjęcia panoramy miasta, jak z obrazu Canaletta. Czas nam zleciał aż za szybko i niestety nie daliśmy rady zobaczyć jeszcze kościoła św. Marcina i awangardowo ozdobionych domów na Nowym Mieście. Mamy jeszcze w Planach wstęp do parku i przejazd kolejka, ale mamy nadzieję, że uda się to w dniu powrotu. Wyjazd z miasta okazał się trudniejszy niż Jadzia pokazała, bo wszystko jest rozkopane i trzeba jechać objazdem, ale w końcu dojechaliśmy do miejsca noclegu. Nasi gospodarze nie mówią po angielsku, a my nie mówimy po niemiecku, więc pierwszy kontakt był troszkę utrudniony, ale daliśmy radę. Przede wszystkim Maciek, który uczył się przez rok niemieckiego, więcej rozumiał i mówił, niż ja po siedmiu latach nauki tego języka, ale najlepiej radził sobie Olaf ;)
Mamy do dyspozycji mieszkanie na poddaszu, większe metrażowo od naszego własnego w bloku. Jest duża kuchnia, salonik, duża sypialnia i balkon z widokiem na góry, na którym siedzimy wieczorem.