Wczoraj w nocy Tomek poszedł zobaczyć bar, który widzieliśmy, wracając z plaży i nawet spotkał tam parę Polaków. W końcu zrealizował swoje tajskie marzenie! A jakie, to opowie wam sam ;) W każdym razie dzisiaj rano okazało się, że w jego aparacie są z tej nocnej eskapady dwa zdjęcia, o których Tomek najwyraźniej nic nie wiedział i nie pamiętał, że w ogóle zostały zrobione. Dodam tylko, że bar nazywał się Rastafari home ;)
Dzisiaj znowu plaża i odpoczynek pod palmą, więc napisze może o tym, jakie nasuwają mi się refleksje dotyczące wyjazdu z dzieckiem do Malezji i Tajlandii. Być może przydadzą się komuś te informacje, bo ja na przykład, jeszcze przed wyjazdem, szukałam na forach i blogach wszelkich informacji na temat zakupów jedzenia i innych rzeczy dla niemowląt. Mleko modyfikowane jest dostępne, ale widziałam głównie markę Nestle, nie widziałam czegoś takiego, jak obiadki lub zupki, ani kaszek mlecznych czy ryżowych. Pieluchy kupi się bez problemu i chusteczki nawilżane też. W Malezji nawet w Cameron Highlands pieluszki Huggis były w podobnej cenie do polskich pieluch. Kremy też się znajdzie. Nie widziałam tu takich wynalazków jak chrupki czy biszkopty dla niemowląt.Nie próbowaliśmy eksperymentować z lokalnym jedzeniem, raz tylko Olaf zjadł trochę chlebka Nan (smakował mu) i raz zjadł niewiele świeżego ananasa. Dla starszych dzieci znajdzie się sporo przysmaków – głównie na słodko: ryż z mango i naleśniki w na 100 sposobów, a także Pad Tai z kurczakiem (ma łagodny smak, ale zawiera orzeszki i sosy sojowe i sos do poad tai). Niestety w każdym pysznym tajskim daniu są super sosy, ale zawierają konserwanty i glutaminian i zwykle są ostre. Jest też dużo restauracji serwujących kuchnię w stylu zachodnim, głównie pod amerykańskiego turystę, ale to nas nie interesuje, więc się nie wypowiem na temat smaków i jakości. Bez problemu dostaniemy różne akcesoria typu butelka, smoczek, zabawki. Na pewno nie ma sensu taszczyć sprzętu plażowego dla malucha, bo wszystko się kupi przy plaży – jak we Władysławowie, z tym że słowiańskie wynalazki typu wiatrochrony, parasolki wbijane do piasku tu nie funkcjonują. Ciuszki dla dzieci, czy też czapeczki można kupić ładne i taniej niż w kraju. Mimo tego, że temperatura nie spada tu poniżej 29 stopni, koniecznie trzeba zabrać ciepłe ubranie lub kocyk i czapeczkę na głowę zakrywającą uszy. Klimatyzacja jest bardzo zimna i nasz malec (i nie tylko on) się przez tę wszechobecną klimę przeziębił. Najgorzej jest w środkach lokomocji i taksówkach, ale to samo jest w restauracjach i niektórych hotelach. Ogólnie w tym gorącym klimacie mnóstwo ludzi chodzi przeziębionych, kaszlą i kichają, więc koniecznie trzeba zabrać coś, co pomoże na katar i przeziębienie. Jak do tej pory, naszemu malcowi, nie zaszkodziła tutejsza flora bakteryjna, choć przyznają, że jakość wody w Malezji jest OK. W Tajlandii chyba też nie jest najgorzej, ale ogólnie potrzeba duuuuuuużo chusteczek do czyszczenia rączek i buzi, a czasem pokoi hotelowych (! ) i dobrze też mieć żele antybakteryjne. Butelki i smoczki myjemy normalnie w wodzie z kranu, nic nie wyparzamy (choć zabraliśmy czajnik turystyczny). Bardzo przydaje się w końcu odzyskany wózek. Mieliśmy przez dwa dni porównanie, jak to jest bez wózka i zdecydowanie polecamy zabranie małego składanego wózka, po pierwsze,dlatego, że nasz Olaf musi w ciągu dnia spać, a śpi mu się najlepiej właśnie w wózku (no oczywiście poza domowym łóżeczkiem), do wózka mamy zasłonkę, która chroni od słońca i do tego odcina od nadmiaru bodźców oraz moskitierę zaimpregnowaną samodzielnie w domu, która chroni przed komarami. Warto zabrać też kremy na słońce z filtrem minimum 50+ dla dzieci, bo na miejscu w prawdzie się je kupi, ale drogie (od 30 – 40 zł).
Ceny:
Ceny jedzenia w Malezji są różne w zależności od rodzaju knajpki i tego, co jemy. Knajpka na ulicy: budka z jedzeniem:ceny od 0,80 groszy (za roti bez dodatków z dwoma sosami) do 7 zł za coś konkretnego, np. ryż z mięsem i sosem. Napoje od 1,50 zł za zimną herbatę cytrynowa, około 2 lub 3 zł za napój w puszce, drożej za świeże soki. Coś, co nazywa się restauracja kosztuje już więcej, na Langkawi np. widziałam fajną chińską restaurację serwującą pół kurczaka cytrynowego za 20 zł lub kaczkę po chińsku z chrupiącą skórką za 30 zł. W sumie najtaniej wychodziła w Malezji jedzenie indyjskie, co na Koh Lipe jest bardzo drogie. Roti, który kosztował w Malezji 0,80 tu ma cenę 4 zł (!) więc tu jadamy tajską kuchnię. Pad Tai w zależności od dodatków kosztuje od 7 do 10 zł i jest pyszny. Zupy Kokosowa 10, ostra tom youm 12, zupa z zielonego curry i zielonych bananów z owocami morza 15, nadziewany ryżem z kurczakiem i owocami morza ananas 15, ryż z rożnymi dodatkami od 7 do 12 zł. Są też droższe lokale serwujące świeże ryby i owoce morza, ceny na kilogramy. Placuszki i naleśniki o w okolicach 4, 5 zł. Napoje i soki są tutaj natomiast o wiele droższe. Zwykła woda (mała) 2 zł, owocowe szejki i koktajle czy lasi potrafią kosztować więcej niż duża porcja Pad Tai – od 5 do ponad 10 zł za kubek. Ale przeciętny koktajl z mrożonych świeżych owoców kosztuje 6 zł, tyle samo co małe piwo Chang. Duży Chang w knajpce to wydatek 10 zł.
Wieczorem byliśmy świadkami prawdziwej tropikalnej ulewy, czyli mocno, dużo i krótko, ale efektownie. Oczywiście deszcz ciepły ;)