Jesteśmy w Tajlandii!!! Nic nie pisałam pierwszego dnia, bo musiałam odpocząć i ochłonąć, a poza tym mowę nam odjęło ;)
Ko Lipe - Jedna z najładniejszych wysp, jakie widzieliśmy. Jeśli ktoś wyobraża sobie raj na ziemi, taki dosłownie jak z filmu, czy podrasowanego folderu reklamowego biur podróży, to tu właśnie tak jest! Rajskie plaże i to kilka do wyboru do koloru, palmy kokosowe, egzotyczna roślinność, mili i usmiechnięci Tajowie, małe chatki bambusowe na całej wyspie zamiast wielkich hotelowych molochów. Co więcej, nie ma tu dróg i nie je jeżdżą samochody, co najwyżej motory i skuterki. Główną „ulicą-deptakiem” jest walking street, która nawet nie jest asfaltowa. Nie ma dyskotek, czy klubów, a jedynie małe klimatyczne miejscowe knajpki w tajskim stylu. Wszystko z drewna i bambusa. Pięknie tu! Wysepka jest maleńka, można ją obejść całą w jeden dzień, ale, po co, skoro można sobie tę przyjemność dozować. Pierwszego dnia poszliśmy na plażę Pattaya, na końcu której końcu znajdują się malownicze skałki i dalej można drewnianymi mostkami dojść do innej prywatnej plaży. O kolorach i wrażeniach nie będę się rozpisywać, bo od tego są zdjęcia. Bardzo się obawialiśmy noclegów na Lipe. Mamy chyba najtańszy bungalow z łazienką na tej wyspie. Jakoś w grudniu na booking.com pojawiły się bungalowy The Breeze, które w porównaniu do cen domków na wyspie były bardzo tanie. W tym okresie, kiedy my jesteśmy na wyspie średnio tani bungalow na dwie osoby wychodził około 200 zł. Te kosztowały najpierw około 60/70zł na dwie osoby za noc. Braliśmy w ciemno, bo domki były nowością, ale gdzieś w styczniu posypały się pierwsze recenzje i mocno nas zaniepokoiły. Generalnie spodziewaliśmy się najgorszego, a cały pobyt był bez możliwości anulowania (stąd też ta cena). Na szczecie okazało się, że nasze domki są o wiele lepsze niż motel na Langkawi. Faktem jest, że mamy naprzeciwko budowę, którą i widać i słychać, ale na szczęście nie sprawdziły się obawy o smród z wysypiska śmieci. Niestety, Ko Lipe ma tez swoją ciemną stronę. Wyspa jest maleńka, jest wielu turystów = wiele śmieci, z którymi coś trzeba zrobić, więc jest też tutaj wysypisko śmieci, jak to w każdym mieście, ale skoro wyspa jest taka mała, to nie sposób go nie zauważyć, no chyba, ze mieszka się przy plaży i nie zapuszcza się w głąb wyspy. W każdym razie od wysypiska dzieli nas taka sama odległość, jak inne wypasione i drogie resorty, a dwa miesiące dokładnie naprzeciwko naszego tarasu będzie kolejny super resort. Wieczorami jemy pyszne tajskie przysmaki. Owocowe szejki, bananowo-czekoladowe naleśniki po tajsku, nieśmiertelne i pyszne Pad Thai na różne sposoby, ryż w różnych wariantach i pyszne tajskie zupy. Pierwszego dnia mieliśmy mały niewypał, a mianowicie restauracja Family prowadzona prze Włochów. Restauracja na plaży, bardzo przyjemna atmosfera, ale żeby czekać na żarcie ponad godzinę, albo dłużej? Po 90 min. oczekiwania wstaliśmy i poszliśmy gdzie indziej. Wieczorem przeszliśmy się na sunset beach oglądać zachód słońca. Po drodze mijaliśmy dziwną, bardzo dziwną świątynie. W lesie znajduje się chatka, a właściwie duży kurnik, z wizerunkiem Buddy. Dookoła biegają kury i kaczki oraz psy, a przed wejściem leżał zdechły nietoperz. Żadnego człowieka tam nie spotkaliśmy, ale leciało jakieś nagranie, albo radio po tajsku, ogólnie dziwnie tam było.