Rano jedziemy na dworzec grand taxi, żeby dostać się do wioski Imlil w górach Atlas. Grand taxi to taki marokański wynalazek – normalny osobowy mercedes (rocznik 70 lub 80). Jak wsiądzie do niego wystarczająca liczna osób, to odjeżdża za miasto. Wystarczająca liczba osób to 6 pasażerów + kierowca, czyli obok kierowcy z przodu na 1 siedzeniu siedzą 2 osoby, z tyłu siedzą 4 osoby – a do Imlilu jedzie się jakieś 2 godziny po krętych górskich drogach. Cała taxi za kurs kasuje 180 Mad więc wyliczamy, że za osobę wychodzi po 30 MAD i mamy w planie znaleźć 2 chętnych białasów, którzy pokryją z nami koszty brakujących 2 osób ( czyli 60 MAD) i pojedziemy w 4 osoby. Łatwo nie jest. Jacyś 2 Holendrzy siedzą w taxi, proponujemy, że się do nich dosiądziemy i podzielimy koszt na 4 osoby, ale kierowca się nie zgadza i odjeżdża. Stoimy więc dość długo i żadnych białasków nie widać. W końcu podchodzi trójka Marokańczyków i mają jechać razem z nami. Jest nas zatem 5 i dlatego ustalamy cenę, ale kierowca żąda od nas po 60 MAD od głowy. W końcu Marokanka ( jak się później okazało mieszkająca obecnie w Belgii) mówi nam, po angielsku, ze powinniśmy płacić po 30 MAD, kłóci się o nas z kierowcą, że zdziera z nas kasę. Babka chciała nam pomóc, ale skończyło się tak, że kierowca prawie ją walnął drzwiami i wyrzucił ze swojego samochodu. Ja nawrzeszczałam na Araba, że bije kobietę (widziałam, że facet aż kipiał ze złości, że kobieta ma czelność na niego podnosić głos, ale zacisnął zęby i wytrzymał tę zniewagę). Wysiedliśmy też z taksówki i poszliśmy z Marokanką do busika, stojącego nieco dalej. Okazało się, że busik jedzie za 7 MAD od osoby do miejscowości Asni, skąd bez trudu znajdziemy połączenie do Imlil. Okazało się, że pomocna Marokanka i jej znajomi przyjechali tu na wakacje i też jadą w góry, więc jedziemy razem. W Asni musimy się przesiąść do kolejnej grand taxi, ale jesteśmy w górach, w wiosce, więc kto tam się będzie przejmował ilością pasażerów. Marokańczycy RADZĄ SOBIE jak mogą. Wsiadamy do sfatygowanego już mocno samochodu marki vw kombi – czyli z tyłu 2 dodatkowe miejsca, na których siadamy w 3 osoby, przed nami siedzą 3 osoby, a z przodu kierowca i pasażer. Z tyłu na workach z marchewką, kurczakami i ziemniakami kładziemy 2 wielkie plecaki. W czasie jazdy taxi zatrzymuje się i bierze kolejne osoby. A teraz zagadka: ile osób może się zmieścić w samochodzie osobowym w Maroko? Odp: 11 dorosłych osób – w tym kierowca siedzi na jednym siedzeniu z drugim pasażerem, obok niego jeszcze 2 pasażerów też na jednym siedzeniu (razem 4 dorosłe osoby z przodu) za nimi kolejne 4 dorosłe osoby i za nimi jeszcze 3, a potem bagaże. Na koniec jeszcze kierowca wyjmie spod siebie worek z ziemniakami ; ) Też bym w to nie uwierzyła, więc zrobiliśmy filmik. Jazda tak naładowanym i starym samochodem po krętych i wąskich górskich drogach to oczywiście przeżycie samo w sobie i trudno je opisać słowami.
Dotarliśmy do Imlil – wioski skąd biegnie szlak do schroniska górskiego pod najwyższym szczytem Atlasu. Szlak do schroniska biegnie cały czas pod górę, a samo schronisko znajduje się na wysokości 3200 m n.p.m. Ludzi idących tych szlakiem jest sporo, ale prawie każdy korzysta z pomocy mulników i albo na mule jedzie albo jadą jego bagaże. Okazuje się, że mało jest tam indywidualnych turystów i większość ludzi to grupy zorganizowane (przewodnicy, muły, kucharze, obsługa). Ludzie idą sobie z małymi plecakami, a my idziemy z całym dobytkiem, czyli po 2 plecaki i dużo wody. Droga była z pewnością malownicza i przyjemna, ale dla mnie koszmarnie długa i męcząca. Bolały mnie ramiona i plecy, do tego przy tej wysokości ciągle brakuje tchu i człowiek szybko się męczy. Wlekliśmy się tak z 8 godzin i dopiero ok. 20 dotarliśmy do schroniska. W nocy bardzo bolały mnie biodra i nie dało się normalnie spać. Za to Maciek był cały w swoim górskim żywiole i szczęśliwy, choć rozbolała go głowa.