Śniadanie jemy w polecanej przez przewodnik knajpce Toubkal, smaczne i niedrogie jedzenie i z widokiem na plac. Potem zaczynamy zwiedzanie: Zaczynamy od miejsca, w którym panuje niemiłosierny smród – garbarni. Trzeba się spieszyć, bo po 13 nic już nie zobaczymy. Znajdujemy ulice, w których mieszczą się garbarnie, jednak nie da się tu uniknąć naganiaczy przewodników. Nie można tak sobie wejść do garbarni. Pracownicy bardzo dobrze wiedzą, że dla turystów ich praca stanowi atrakcję i oczywiście chcą na tym zarobić. Zresztą nie ma się co dziwić, ja też bym nie pozwoliła, żeby ktoś sobie bezpłatnie robił atrakcję z mojej pracy. Oglądanie warunków, w jakich pracują rzemieślnicy wyrabiający skóry zwierząt, jest pouczające. Ludzie ci pracują w niesamowitym smrodzie i zapewne pod względem higieny i ich zdrowia jest to najgorsza praca, jaką można mieć. W kadziach wypełnionych gołębimi odchodami i innymi toksycznymi substancjami brodzą zwykle młodzi chłopcy. Tam skóry pozbawia się sierści i powoduje, żeby zmiękły. Smród trupiarni powoduje też upał, który w Marakeszu bywa nieznośny. Człowiek, którego znają pracownicy wchodzi z nami do garbarni ‘you pay little money – take picture no problem’. Chodzimy, robimy fotki, facet opowiada o produkcji i farbowaniu skór. Mówi też, komu nie robić zdjęć, bo sobie tego nie życzy ‘this man – no pictures!’ Na koniec prowadzi nas do sklepu, w którym jest już ślicznie ubrany pan władający nienaganną angielszczyzną i oferujący mi torebkę za jedyne 500 PLN (‘special price’ dla mnie ;). Wychodzimy ze sklepu, nasz przewodnik upomina się o swoje ‘little money’, które musimy ostro targować, tłumacząc mu, że za tyle, ile sobie życzy, my w Polsce pracujemy 2 dni! W końcu, kiedy pan przyjmuje do wiadomości, że nie zarabiamy w euro i nasz kraj to prawie jak Maroko, z uśmiechem przyjmuje naszą stawkę i sądzimy, że jeszcze podzieli się zyskiem z pracownikami garbarni, którym m robiliśmy fotki. Kilka głębszych oddechów dla przeczyszczenia nosa i dalej zwiedzanie: Kubba, medrasa i dawny pałac (dziś muzeum) – bilet do 3 atrakcji to 60 MAD, następnie idziemy zwiedzić pałac Bahia 10 Mad i przechadzamy się uliczkami mediny, tej turystycznej i nieturystycznej. Łazimy po sukach w godzinach małej aktywności sprzedawców, więc tylko od czasu do czasu słyszymy ‘maj frend gud prajs for ju’. A na sukach: torby, torebeczki, buty, bambusze, lampki, lampiony, imbryki, szklaneczki, lustra, okiennice, meble, tuniki, jedwabie ahh… czego tam nie ma …(chłonę te wszystkie rzeczy węchem i wzrokiem, każda jest super, każdą bym chciała mieć, ale żadna nie mieści się w plecaku). Pękam przy parze skórzanych pantofli i kupuję, mimo świadomości, że juto będę je taszczyć w plecaku pod górę! Ech co tam, takie fajne są…