Dzisiaj po pysznym śniadaniu (boska kawa mrożona, melony, ser kozi, ser feta, chlebek i soczyste pachnące słońcem greckie pomidory) przygotowanym przez Maćka i Tomka pojechaliśmy na Półwysep Akrotiri. Sam półwysep jest znany przede wszystkim z powodu bohatera narodowego znanego dzięki filmowi Grek Zorba, ale znajdują się tam też piękne klasztory, które można zwiedzać idąc malowniczym górskim szlakiem. To właśnie był nasz dzisiejszy cel. Oprócz tego, można stąd obserwować i słyszeć ryk startujących myśliwców wojskowych, ponieważ wschodnią część obejmują bazy NATO. My zaczęliśmy wycieczkę od wspaniałego klasztoru Świętej Trójcy, który ogromnie nam się spodobał. Wstęp 2 E, można zwiedzać, ale nie wolno robić zdjęć wewnątrz muzeum. Na zewnątrz i na dziedzińcach nie ma problemu. Jest tu też klasztorny sklepik, w którym można zakupić ekologiczną oliwę, sery i wódkę raki robioną przez mnichów. Przewodniki zalecają rozpoczęcie zwiedzania jak najwcześniej przed południem, ponieważ klasztory zwykle otwarte są od 9 do 13. My wyjechaliśmy później, ale akurat interesujący nas klasztor był otwarty od 8 do zachodu słońca. Natomiast kolejny klasztor Gouverneto na naszej trasie był w środy zamknięty, co ma niewątpliwie tę zaletę, że na naszym szlaku 3 klasztorów prawie nie było turystów, a już na pewno nie było autokarowych grup zorganizowanych. Jest to bardzo popularna trasa i przewodniki wspominają o tłumach na szlaku. Polecamy zatem wybrać się w to miejsce wbrew temu, co zalecają przewodniki, o zupełnie innych godzinach i właśnie w środę. Drugi klasztor z zewnątrz jest troszkę zaniedbany, ale idziemy dalej szlakiem w kierunku Jaskini Niedźwiedziej. Szlak przypomina troszkę pod względem trudności szlaki w Beskidach – nie jest zbyt trudny, dobrze go znaczono i idzie się całkiem przyjemnie. Niestety wyjście w samo południe ma tę wadę, że panuje niemiłosierny skwar i żar leje się z nieba wprost na nasze głowy i karki. Oczywiście znów sprawdził się patent z parasolem (Maciej i Olaf w chuście – o wózku trzeba zapomnieć!) i wszelkie kremy z filtrem i nakrycia głowy w moim i Tomka przypadku. W końcu dochodzimy do jaskini, która daje przyjemny chłód, dawniej była ona miejscem kultu i w zasadzie można ją traktować jak kolejny klasztor na szlaku. Idąc tym szlakiem cały czas po lewej stronie mamy piękny widok na góry, a na wprost morze. Od czasu do czasu czuć lekki powiew, ale temperatura powoduje, że płyniemy! Kolejny klasztor katholiko jest opuszczony, ale ma niesamowity klimat. Jest w całkowicie odcięty od świata, w ściany wąwozu wkomponowano niektóre jego fragmenty, w opuszczonych budynkach rosną już dzisiaj drzewa. Zrobił na nas duże wrażenie. Mieliśmy wracać, ale Tomek zaproponował już wcześniej, że może warto dojść do morza, które już widać. Maciek sprawdza mapy i okazuje się, że do przejścia mamy jedynie ok. 600 metrów, tylko trzeba zejść stromo w dół i iść ścieżką w wąwozie. Idziemy, mijamy co jakiś czas górskie kozice, a widoki wspaniałe! Na końcu czeka niespodzianka – mała skalista zatoczka z krystalicznie czystą i chłodną wodą i ani jednego turysty – tylko my.
Chłopaki wskakują do wody, Olaf wcina swoją zupkę, my kanapki i WODĘ – o wodę bardzo się martwiłam, czy wystarczy na powrót i to pod górę. Powrót już nie jest taki ‘lajtowy’, jak zejście, słońce teraz parzy nas prosto w twarze. Wody mało. Maciek idzie przodem z Olafem pod parasolką, a Tomek idzie za mną z cenną wodą w plecaku. Trasa baaaardzo nam się podobało – widoki rewelacyjne i prawie zero turystów. W planach była jeszcze kąpiel w Stavros, ale zrezygnowaliśmy i po małych zakupach pojechaliśmy na naszą Sunset Beach i rzeczywiście zachód słońca ok. 21 był przepiękny. Słońce zaszło za wyspę leżącą naprzeciw naszej plaży, a my pluskaliśmy się w cieplutkiej i spokojnej wodzie. Morze było słone jak diabli, ale spokojne jak jezioro. Ludzi o tej porze na plaży ani w wodzie już nie ma. Na kolację dzisiaj jemy greckie gołąbki, grecką fasolkę i oczywiście Mythos.