Jazda CTM to sama przyjemność i noc w autobusie upływa szybko. Bilety na supraturs kupujemy jeszcze tego samego dnia, zaraz po przyjeździe do Risini.
Na dworcu czeka na nas człowiek z kierowcą jeepa. Okazuje się, że zapłacona w Fezie zaliczka 50 MAD, to nie jakaś ściema i rzeczywiście facet zabiera nas na pustynię. Razem z nami jedzie jeszcze para ze Słowenii. Nasza oberża (bo tak po się nazywają noclegi na pustyni) jest w dobrym miejscu – zaraz naprzeciwko wydm, a zimą jest tam jeszcze okresowe jezioro. Dostajemy pokoik z łazienką ( woda teoretycznie tylko zimna – czyli w praktyce gorąca, nagrzana przez słońce na pustyni!), zrobiony z błota i słomy. Słoweńcy i jeszcze 2 Holendrów mają mieć nocleg na pustyni w berberskim namiocie i czekają na godzinę 18, żeby wyruszyć na wielbłądach. My chcieliśmy tylko pojechać na wielbłądach na godzinkę, żeby zobaczyć zachód słońca i spać w pokoju. Co tu robić na pustyni? Wpadamy na szalony pomysł. W samo południe idziemy zdobywać szczyt Erg Chebi, czyli wspinać się po wydmach. Krem z filtrem 50 oraz nakrycia głowy i 2 wody powinny wystarczyć. Jest super. Całe wydmy do naszej dyspozycji, bo dookoła nie ma żywej duszy. Naczytaliśmy się, że latem na pustyni jest tłum i cepelia, ale widać dopiero wieczorem, bo w południe nikt nie wystawia nosa z cienia. Chodzimy po wydmach, choć łatwo nie jest i nie wiemy, jaka panuje temperatura, ale jest bardzo gorąco, a piasek parzy w nogi. Mamy sportowe sandały, przez które przelatuje pisach i w pewnym momencie parzę sobie stopę, do tego czuję, że moje sandałki coraz bardziej miękną i sprawiają wrażenie, jakby zaraz miały się rozpuścić, a że ich podstawowym materiałem jest guma i klej, postanowiliśmy wracać. Nie udało się nam zdobyć górki, choć niewiele brakowało. W dodatku, po wydmach chodzi się dosyć ciężko i zapadanie się po kostki w parzącym piachu stało się w pewnym momencie wątpliwą przyjemnością. Jakoś po 14 słońce staje się coraz bardziej nieznośnie i wracamy. Potem prysznic, pranie (spodnie schną jakieś 5 do 10 minut!) i czekamy do wieczora, prowadząc lingwistyczne gadki ze Słoweńcami na temat podobieństwa naszych języków. Wieczorem jedziemy na wielbłądach, wdrapujemy się na górkę, której nie udało się zdobyć wcześniej. Widok powala. Widać Algierię i morze piachu. Nagle niebo się zachmurzyło i spadło kilka kropli deszczu, a potem wiatr miotał piachem na lewo i prawo. Wieczorem jemy pyszną kolację – potrawa kuchni berberskiej. Właściciel pytał, czy na pewno chcemy spać w pokoju, a nie na tarasie. Potem zrozumieliśmy, dlaczego oni śpią na zewnątrz. W ciągu dnia domek z błota chroni od słońca, ale cały dzień nagrzewa się od słońca. Za to w nocy oddaje to ciepło do wewnątrz i czujesz się mniej więcej jak w piekarniku z termoobiegiem. Zlani potem otwieramy drzwi i okna i próbujemy spać. Niestety, nagle zrywa się potężny wiatr i łacha piachu wpada nam do gardła, oczu, zasypuje łóżko. Zamykamy okno i jak ogórki kiszone trwamy tak do rana. A jak radzą sobie Berberowie? Śpią na tarasie z owiniętymi prześcieradłem albo chustą głowami.