Z Krakowa lecimy do Bergamo, tam męczymy się prawie pół dnia i śpimy na lotnisku.
Nocka na lotnisku nie należy do przyjemnych. Najpierw zamykają jedną część lotniska, z której trzeba się przenieść praktycznie pod drzwi z hali przylotów. Jest tam dosyć głośno i do tego ok. 4 rano wszystkich budzi klakson jeżdżącego wozu sprzątającego i trzeba się szybko zbierać z podłogi. Na lotnisku śpi wielu ludzi, bo nie ma sensu szukać noclegu w mieście, jeśli ma się lot o 6 rano.
Za to operacja „check in” do Tangeru to ku naszemu zdziwieniu sprawa wymagająca stalowych nerwów. Staliśmy już w kolejkach z Hindusami i arabskimi jubilerami wracającymi do Kataru, ale tego, co się wyprawiało w kolejce do Tangeru i później w czasie lotu, nigdy wcześniej nie widzieliśmy! Wpychanie się do kolejki, dyskusje z przedstawicielami linii, którzy tłumaczą 1 bagaż podręczny o wymiarach takich i takich i jeden bagaż do 15 kilo. Tymczasem, kobity jako bagaż podręczy próbują przemycić 2 wielkie torby podróżne i walizy znacznie przekraczające dozwolony limit kg. Następuje ogólne rodzinne przepakowywanie dzieci, ciotek, kuzynów itd. i skuteczna blokada kolejki. Widzieliśmy już kilka akcji, jak pracownik lotniska nie pozwalał na nadbagaż, ale pracownicy tego lotniska w końcu się poddali. W rezultacie walizy podręcznie nie mieściły się w lukach i nasze maleńkie plecaki wylądowały nam pod siedzeniami, bo musiało być miejsce na wielkie arabskie torby. Lot też był męką. Dzieci darły się niemiłosiernie, obsługa lotu krzyczała na pasażerów, którzy za nic mieli procedury bezpieczeństwa na pokładzie. Jednym słowem latający cyrk!